sobota, 10 września 2011

(nie)pokój serca

Ostatni wieczór i właściwie noc także, spędziłem na oglądaniu na youtube świadectw powołania osób duchownych, ich rodziców (jak oni odnajdywali/odnajdują się w tym procesie), a także różnych filmików "instruktażowych", traktujących o szeroko rozumianym "rozeznawaniu" powołania...
Kolejny raz mogę powiedzieć, że taki wspólny mianownik, który mniej, lub bardziej, wybijał się na pierwszy plan, praktycznie w każdym z materiałów, to:
a) stwierdzenie, że "COŚ jest nie tak" w ich obecnym życiu, oraz, że CZEGOŚ im brakuje
b) pewna walka wewnętrzna
c) pokój serca, gdy już trafimy na "TO COŚ/TEGO KOGOŚ"

A jako, że większość filmów, a właściwie wszystkie ;), dotyczyły powołania kapłańskiego/zakonnego, to wszyscy jednogłośnie stwierdzali, że jak rozeznawali co jest ich drogą i podejmowali ją, to w końcu osiągali stan pokoju serca.

Czemu o tym piszę? Ponieważ dość często spotykam wokół siebie ludzi niespokojnych. Czasem mam nieodparte wrażenie, że być może gość, z którym rozmawiam COŚ tłumi w sobie, przed CZYMŚ ucieka...

Kiedy to sobie uświadomiłem i zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem w tych świadectwach przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat.
Mianowicie, kiedy będąc na rekolekcjach, akurat zgadałem się z jednym z uczestników na rekreacji (co prawda teoretycznie była już wtedy cisza nocna, ale jak pewnie wiecie, właśnie wtedy ma miejsce wiele ciekawych dyskusji i wymiany myśli między uczestnikami). Wracając do owego człowieka, to właśnie wyznał, że miał epizod w seminarium, zdecydował się wystąpić, ale mimo to cały czas czuje się rozdarty - mimo niezłej pracy, dziewczyny, planów na przyszłość, opowiadał, że bardzo wyraźnie nie ma tego pokoju w sercu... 
Kiedy to usłyszałem, poczułem, że powinienem zaproponować mu rozmowę, z ojcem, który akurat prowadził te rekolekcje, no, a skoro już jest tu na miejscu i akurat tamten ojciec zajmował się powołaniami... to czemu nie? nic nie traci, rozmowa do niczego go nie zobowiązuje, a może wiele wyjaśnić... 

Czy ta rozmowa nastąpiła? Tego nie wiem, ale wiem, że gość jest już kilka lat w zakonie, i widać po nim, że jest naprawdę szczęśliwy - nie musi nic mówić, wystarczy na niego spojrzeć...

Czy to oznacza, że każdy, kto jest tak "niespokojny" musi zostać kapłanem/zakonnikiem? Oczywiście, że nie. Tu mogę podać przykład mojego drugiego kolegi z rekolekcji, który też właśnie dość mocno zastanawiał się, co właściwie chce robić. Bardzo poważnie brał pod uwagę zakon i nawet rozpoczął wstępną formację na postulacie, ale właśnie po roku stwierdził, że to nie to... I teraz już spokojny, żyje sobie w świecie... 

Tak więc jeśli czytając ten tekst, uświadamiasz sobie, że też odczuwasz jakiś dziwny "niepokój" w sercu, nie czujesz się spełniony, to zamiast na oślep uciekać czy próbować zapełniać "po swojemu", przyjrzyj się temu. Poświęć trochę swojego czasu, aby dowiedzieć się w czym rzecz...
Gwarantuję ci, że nie będzie to czas stracony...